Decyzja o zakazie sprzedaży niezdrowej żywności w sklepikach szkolnych dała nam możliwość przemyślenia wielu spraw. Po pierwsze: Czym się zajmują rządzący nami politycy? Rozumiem, że interesuje ich czy nasze społeczeństwo jest zdrowe, szczupłe, piękne itd. Tylko czy rozmawiając z kolegą zza granicy mogę mu powiedzieć, że nasz kraj staje się coraz bardziej wolny?
Czy jednak, chcąc powiedzieć prawdę, muszę stwierdzić, że coraz bliżej nam do starej, złej komuny? Powracają powoli czasy w których można zakazać sprzedaży nie tylko alkoholu i papierosów. Oczywiście rozmawiamy tu o sklepikach w szkole, jednak to po porostu śmieszne, że dziecko nie może kupić sobie puszki tak popularnej Pepsi – bo niezdrowa. Padłem ze śmiechu, kiedy odwiedził mnie znajomy, uczęszczający do ostatniej klasy technikum. Kiedy opowiedział mi o tym, że nie mógł sobie kupić w sklepiku zwykłej, rozpuszczalnej kawy, bo zakaz, myślałem, że śnię i to nie dzieje się w Polsce. Dwudziestoletni człowiek nie może kupić sobie zwykłego produktu spożywczego, bo politycy wiedzą lepiej co on może, co nie. Fakt, przytoczona wcześniej puszka Pepsi to w dużej mierze cukier. Ale chyba na tym właśnie polega moja wolność, że mogę wybrać czy chcę mineralną czy pełną cukru Pepsi. Według mnie zakaz który dotyczy też szkół ponadgimnazjalnych to już przesada.
Dzieciaki nawet z podstawówki znajdą sposób, żeby w szkole objeść się niezdrowym żarciem, a ta zmiana po prostu odebrała masę pieniędzy sklepikarzom szkolnym i przekazała je tym, którzy prowadzą sklepy obok szkół. Rozumiem, że dzieci mają problemy z otyłością i zdrowiem, ale trzeba sobie zadać pytanie: Kto i jakimi metodami powinien z tym walczyć? Dlaczego nie zwiększono liczby godzin wychowania fizycznego, dzięki któremu dzieci w podstawówce mogłyby więcej ćwiczyć, czyli być zdrowsze? Dlaczego władza wchodzi w kompetencje rodziców, którzy sami powinni decydować co i w jakich ilościach je dziecko.
Skoro dają dzieciom pieniądze do szkoły, to niech ich nie dają, a zrobią im śniadanie w domu, zdrowe i pyszne. Dlaczego przez to, że kilkanaście procent dzieci jest grubszych niż powinno, cierpieć mają inne dzieci i dorośli którzy pracowali w ograbianych z zysków sklepach? Tym którzy nadal są zdania, że zmiana przepisów jest dobra, chciałbym powiedzieć tylko jedno.
Dziecko które dostaje pieniądze do szkoły i tak wyda je na to co zechce, np. w sklepie po drodze do szkoły, a tym którzy stracili przez to większość dochodów i często pracę, proszę powiedzieć, że chętnie się Państwo z nimi zamienią, ma się rozumieć dla dobra większej sprawy.
I bardzo dobrze. Mogliby sprzedawać zdrowsze rzeczy, zamiast słodzonych napojów i chipsów.